niedziela, 3 lipca 2011

Władimir Klitschko vs David Haye

Nie powiem żebym jakoś specjalnie i długo wyczekiwał tej walki, bo tak nie było. Nie wyczekuje niecierpliwie walk, których wynik jest dla mnie banalnie prosty do przewidzenia. Jednak gdy przyszedł czas walki nie moglem usiedzieć na miejscu z podniecenia. Zasiadłem wiec przed telewizor i zacząłem oglądać. Pamiętam to bardzo dobrze, nawet te same chmury były.

Teraz trochę o samej walce. Nie było fajerwerków, tak jak się spodziewałem, jeżeli ktoś oczekiwał dynamicznej walki, pełnej ciosów to się nie zna na boksie. Obydwaj zawodnicy mieli za dużo do stracenia, Anglik jeden pas a Ukrainiec aż trzy pasy. Pierwsze trzy rundy to było jak zwykle wyczuwanie przeciwnika. W całej walce nie było jakiegoś szczególnego momentu o którym warto napisać.

Od początku było widać przewagę Klitschki, dłuższe ramiona i większe doświadczenie to były jego główne atuty. Haye pokazał niesamowity refleks i niezły balans ciałem. Niestety jego pajacowanie i schodzenie głowa zbyt nisko, popsuło jeszcze bardziej jego wizerunek w mych oczach. Pisze jeszcze bardziej bo jego zachowanie przed walka i cwaniactwo w ogóle mi się nie podobało. Nie podanie reki przeciwnikowi na konferencjach tez było nie na miejscu.

Wygrał mój faworyt, z czego jestem rad. Żałuje tylko, ze Haye nie lądował więcej na deskach i był liczony tylko raz.

Walka mi się podobała i dostarczyła spora dawkę emocji, większą nawet niż ślub księcia w Monako.

P.S. Mam ochotę kupić wiatrówkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz